09 czerwca

Mniej krytyczna, bardziej otwarta.
Czy to źle?

Proces starzenia się postępuje. Muszę pogodzić się z faktem, że także moja dusza, mój literacki krytyk wewnętrzny, moje gusta i upodobania się starzeją. To, co podobało mi się jeszcze kilka lat temu, często nie wywiera na mnie wrażenia, ale też to, co kiedyś było takie meh, dziś jest bardziej łał. Uważam, że mam dobry literacki gust - siedzę w tym długo, podczas czytania uruchamiam procesy zmysłowe, krytyczne i emocjonalne, otwieram tą literaturoznawczą skrzynkę z narzędziami, szukam odwołań, oceniam, jak to jest zrobione, czemu działa bądź nie działa... Oczywiście mam też swoje indywidualne upodobania, ulubione pisania, style, chwyty. Czuję się pewnie w literackim światku, umiem (o)cenić dobrą literaturę - subiektywnie, ale też do jakiegoś stopnia, powiedzmy, obiektywnie. 

Kiedyś jednak, raczej podświadomie, krzywiej patrzyłam na osoby inaczej niż ja oceniające literaturę. Ja wiem, że zaraz okrzykniecie mnie mianem snobki, bufonki. Nigdy nie byłam jednak hejterką, nie wywyższałam się nad tymi, którzy się ze mną nie zgadzali. Raczej gdzieś tam z tyłu głowy pojawiały się nieraz takie nieśmiałe myśli: "on nie rozumie dobrej literatury, dlatego nie docenia tej książki", "ona lubi tylko czytadła", "jak to się może im podobać?". Potrafię się do tego przyznać. 

Powoli leczę się z myślenia, że są czytelnicy lepsi i gorsi, lubiący lepszą i gorszą literaturę. Dalej uważam, że są dobre i złe książki (za Oscarem Wildem), ale sporo jest tych dyskusyjnych albo takich, które mają prawo się podobać, nawet jeśli nie są dobrze napisane, bądź nie podobać, choć są mistrzowskie. Nigdy nie wiesz, jak na Ciebie zadziała literatura. A oddziaływanie książek na nas - to jedno z najważniejszych kryteriów przy ocenie utworu, jakiegokolwiek: literackiego, muzycznego, filmowego... 

Literatura działa, kędy chce. Nie mnie oceniać, jak działa na innych. Na mnie działa Prus i Tokarczuk - na innych nie musi. Inni lubią Twardocha i Hłaskę - ja niezbyt, i okej. Wielbię Jeżycjadę, a kiedyś namiętnie czytałam Johna Greena - inni uważają to za szmirę. Wielu sentymentalnie czyta Harry'ego Pottera i Zmierzch - i spoko, nawet jeśli nie są to książki mojego życia.

Staję się mniej krytyczna, a bardziej otwarta na różne spojrzenia. Zaczął mnie też drażnić cyniczny i nieustępliwie negatywny sposób oceniania książek. "To jest słabe" zamiast "Na mnie nie zrobiło wrażenia". 

Czy to znaczy, że nie powinniśmy podchodzić krytycznie do literatury, pokazywać jej słabych punktów, niedociągnięć? Nie. Ale z taką myślą: może to tylko moja opinia, a nie obiektywne prawdy. To, że nie lubię czegoś w literaturze, nie znaczy, że to nie działa na innych. Powtarzam - nadal uważam, że istnieją po prostu złe książki, źle napisane - ale zawsze warto mieć na uwadze, że innym się podobają. Mają do tego prawo. Nie czyni to z nich gorszych czytelników. Po co mieć poczucie winy, że coś nam się podoba? Cytując Sońkę Karpowicza: 

Kicz. Bez tego jednak chyba przedstawienie się nie uda. I czy to ma znaczenie, co wzrusza? Arcydzieło czy szmira? Wzruszenie jest takie samo.

Czy właśnie ten różnorodny odbiór literatury nie jest fascynujący? To że jest tylu czytelników inaczej reagujących na te same książki? Pora zluzować majty. Niby pikantne recenzje czyta się lepiej - takie zdecydowania na nie. Też lubię je czytać. O ile celują w książkę a nie czytelników. I nie szydzą. Szyderstwa i poczucia wyższości już nie trawię. Już, bo kiedyś robiły na mnie (znowuż - podświadomie raczej) wrażenie. Często wypunktowanie wad i szydzenie wydaje nam się bardziej niż chwalenie racjonalne, inteligentne. A czasem jest po prostu - bufońskie i efekciarskie. 

Dajcie znać, jak sami oceniacie książki i ich czytelników. Wpadacie w pułapkę szyderstw i zadzierania nosa? No i jakie książki podobały Wam się, choć inni uważali je za słabe, a które całkiem Wam nie podpadły, choć ponoć są genialne?

PS. Wybaczcie dziwny, trochę wzniosły, a trochę "moralizatorski" ton tekstu. xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger