02 stycznia

Najlepsze książki 2021 roku i trochę cyferek

Miniony rok był pod względem czytelniczym bardzo zróżnicowany i bogaty. Przeczytałam 80 książek i 6 komiksów Asteriksa, które ratowały mój humor jesienią. Jest to jeden z moich najlepszym wyników czytelniczych w ogóle, choć odczuwam pewien niedosyt - mam wrażenie, że mogłabym przeczytać i poznać jeszcze więcej literackich perełek. 

Statystyki wyglądają dość ciekawie. Wśród 80 książek, które przeczytałam, 46 napisały panie, a 34 panowie. To pewnie wynika z moich lektur na studia oraz z tego, jak bardzo od tamtego roku jaram się prozą pisaną przez kobiety (celowo nie piszę "proza kobieca", bo to określenie już napiętnowane). 

Sporo czytałam polskiej prozy - aż 34 książki. Na drugim miejscu USA - 16 pozycji, a na trzecim, co bardzo mnie zdziwiło, Japonia - 7 książek. To pewnie przez Tajfuny. Trochę czytałam również prozy skandynawskiej - 8 utworów. Pozostałe pozycje to książki z całego świata, co bardzo mnie cieszy - m.in. Rumunia, Czechy, Kanada, Walia, Francja, Brazylia, Korea, Włochy, Argentyna, a nawet Mauritius (oczywiście najwspanialsza Devi!). 

Gatunkowo trudno mi określić, zrobię to bardzo ogólnikowo. Wśród książek większość stanowiły powieści - 53. Różne zbiory, krótkie prozy - 20 pozycji. W końcu non-fiction (reportaże i eseje) - 7.

Dziś pokażę Wam te pozycje, które zrobiły na mnie największe wrażenie w 2021 roku. Kilka książek wyłuskanych z wielu przeciętniaków, słabiaków albo po prostu dobrych książek, które jednak w moim serduchu nie znalazły miejsca. Co ciekawe - wszystkie poniższe tytuły przeczytałam od sierpnia, wcześniej jakoś nie trafiałam na szczególnie wybitne dzieła.

Zacznę od sześciu pozycji z literatury pięknej, a zakończę na dwóch (dla mnie to AŻ dwóch!) książkach non-fiction.

Ananda Devi pojawia się podsumowaniu roku po raz kolejny. Zielone sari zrobiło na mnie w 2020 olbrzymie wrażenie - pomimo upływu czasu nadal często wracam do niej myślami, polecam komu popadnie i zachwycam się niesamowitym stylem mauretańskiej autorki. Jednym z moich nielicznych postanowień czytelniczych na tamten rok było przeczytać wszystkie przetłumaczone na język polski książki Anandy Devi (w Podwórku do tej pory wydało trzy, zresztą przewspaniale) - udało się jeszcze przed jesienią. Ewa ze swych zgliszcz nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, choć to wspaniała książka, za to Smutny ambasador pozamiatał. 

Zbiór nowel o inności, permanentnym smutku, trudnych decyzjach i relacjach. Egzotyczne, ocierające się o pierwiastki niezwykłe, fantastyczne, a równocześnie bliskie życia, codzienności. Każda strona to emocjonalna bomba i zachwyt nowatorskimi pomysłami. Samo to, że pamiętam absolutnie każdą nowelę, jakbym przeczytała ją tydzień temu, o czymś świadczy. Naprawdę polecam. Choć nadal Zielone sari odrobinę bardziej.

Zaraz po przeczytaniu Dziennika upadku napisałam na Instagramie, że to najlepsza książka, jaką przeczytałam w 2021. Historia żydowskiej rodziny na emigracji zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, choć zawsze podchodzę do tego tematu, przyznaję, nieco z dystansem. Boję się patosu, pisania o wojnie przez osoby, które nie miały z nią styczności. Michel Laub jednak podejmuje temat mistrzowsko. Stworzona przez niego historia jest szczera, bez zafałszowań, nikogo nie gloryfikuje. Rozprawia się z postpamięcią, pokazuje, że życie w poczuciu krzywdy przeszłą katastrofą - jaką niewątpliwie był holokaust - zostawia piętno również na kolejnych pokoleniach. 

Życie głównego bohatera to tak naprawdę próba poradzenia sobie z tym, że jest Żydem, i zrozumienia, co to właściwie znaczy. Jest to droga przez bunt i odrzucenie historii przodków. Sam mówi: "Gdybym miał opowiedzieć o czymś własnym, zacząłbym od historii z kolegą, który upadł na swoich urodzinach". Odgradza "coś własnego" od tego, "co rodzinne". Żeby dowiedzieć się, jak finalnie radzi sobie z piętnem wojny, musicie koniecznie przeczytać Dziennik upadku. Poza wątkami żydowskimi to również po prostu piękna historia o rodzinie i relacji ojciec-syn. 

O matulu, jak ja się na tym dobrze bawiłam! Szarady czytałam w grudniu i już gdzieś w połowie byłam pewna, że trafi do topki 2021. Powieść norweskiego noblisty to chyba najstarsza książka, jaką przeczytałam w tamtym roku, bo została wydana w 1892, ale niech to Was ani trochę nie zraża. Nie każda literatura klasyczna* czy dawna równa się trudnemu językowi, żmudną fabułą i opisami przyrody. Szarady wciągają, pochłaniają, bawią, ekscytują i zachwycają. 

Nagel jest ekscentrycznym przybyszem nie wiadomo skąd. W swoim żółtym garniturze przyciąga uwagę wszystkich mieszkańców małego Lillesand. Ma poglądy na świat na przekór wszystkim, ciągle kłamie, by potem się do tego przyznawać (i nie przejmować), łączy w sobie antagonizmy: szalony i wrażliwy, uczciwy i niemoralny (jak mówi okładka). Słowem - zakochałam się momentalnie. Szarady prześladowały mnie długo po skończeniu czytania. Jednym z moich postanowień na 2022 jest przeczytać Głód Hamsuna.

*Jak Wy rozumiecie ten termin? Według mnie jest dość problematyczny, bo mglisty. Literatura klasyczna to po prostu stara? Czy stara i powszechnie znana? A może typowa dla pewnego gatunku? Kultowa? Dlaczego wielu czytelników myśląc "klasyka", mówi Jane Austen? Niech mi to ktoś wytłumaczy! Chyba popełnię na ten temat jakiś wpis.

Trudno mi coś napisać o tej książce, bo tak jak pochłonęłam ją w niecałą godzinę, tak potem nie mogłam do niej wracać (egzemplarz z biblioteki, ale na pewno kupię swój własny, aby go czytać raz na miesiąc). Ale się zachwycałam, jadąc z nią autobusem! Nawet grupa gimbusów z głośnikiem nie była mnie w stanie rozproszyć. 

Kodeks pomylonych jest dokładnie o tym, o czym mówi tytuł. Grupa pomylonych żyje w alternatywnym świecie, w którym tworzy. Na przykład psy. I serca. Ptaki. Głos. Bronka Nowicka napisała nowe instrukcje stwarzania rzeczy, których nietypowi twórcy zostali pomyleni - niektórzy z drzewem, inni z wiatrem albo rzeką. Bardzo, bardzo niezwykła rzecz, przeczytajcie! Uwrażliwia i otwiera oczy na to, co nas otacza.

Kolejne dwie pozycje ustawiłabym nieco poza podium, bo choć zarówno Traktat o łuskaniu fasoli jak i Świat Rocannona to wspaniałe książki, tak jednak trochę im brakuje punktów w rankingu mojego serca, aby równać się z pozostałą szóstką. 

Wiesław Myśliwski jest pisarzem wybitnym. Czytając Traktat..., rozpływałam się w słowach i historiach, wchodziły jak masełko, co nieco dziwi, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że cała książka jest monologiem staruszka o jego życiu. Znać w Myśliwskim mistrza prozy, na pewno sięgnę po inne jego książki. 

Przyzna pan wówczas, że to, co opowiedziane, nie odwrotnie, ustanawia to, jak było, jest czy będzie, nadaje temu wymiar, skazuje na nicość lub na zmartwychwstanie. I tylko to, co opowiedziane, jest jedyną możliwą wiecznością. Żyjemy w tym, co opowiedziane. [s. 69]

Mam słabość do Ursuli LeGuin, odkąd przeczytałam Ziemiomorze. Czarnoksiężnik z Archipelagu oraz Grobowce Atuanu, czyli dwa pierwsze tomu serii, to jedne z moich ukochanych powieści fantastycznych. Sześć światów Hain to seria już bardziej sci-fi (choć czy na pewno?), w której poznajemy historie inteligentnych istot z innych planet.

Świat Rocannona jest przede wszystkim bardzo przyjemny i wciągający, a przy tym zachwyca niezwykłą wrażliwością na drugiego, innego. Mamy wątki podróży w czasie, styku kultur, mechanizmu tworzenia się elit, ratowania planety. Samo dobro! Będę na pewno czytać kolejne tomy.

Kajś to chyba zwycięzca w kategorii największe zaskoczenie roku. Puściłam sobie audiobooka ot tak, z braku laku, no i zaciekawiona tematem, który jest mi dość bliski jako Sosnowiczance. Nie sądziłam, że tak się polubię z tym reportażem. Lekki, nieco gawędowy styl Rokity w połączeniu z nieprzekłamaną, choć oczywiście subiektywną narracją o Górnym Śląsku po prostu wciąga. 

Szczególnie oczywiście ciekawiły mnie historie o miejscach, które znam, widuję. Ołowica w Szopkach, przez które zawsze przejeżdżam tramwajem, jadąc na uczelnię, albo gdzie czekam na pociąg na urokliwie blaszanym dworcu. Opowieść o odpływie mieszkańców z Bytomia - jednego z najbardziej dziwnych i szkaradnych miast, w jakich byłam. Rozmyślania o modzie na śląskość i bumie na Katowice z jego odświeżonym rynkiem i budynkami z czerwonej cegły. Swoją drogą, naprawdę lubię to miasto (polecam do studiowania, śmieję się z tego UŚa, ale go kocham). Rokita spaceruje po Śląsku i do tej kameralnej, osobistej wędrówki zaprasza czytelnika.

Flannery O'Connor wbiła się do topki dosłownie na ostatnią chwilę, kilka dni przed końcem roku. Czytając te eseje, co chwilę zaznaczałam jakieś cytaty, zwłaszcza, gdy autorka pisze o pisaniu prozy. Choć już dawno pogodziłam się ze swoją ograniczoną wyobraźnią do pisania literatury pięknej, O'Connor na chwilę rozpaliła we mnie pragnienie, żeby coś napisać i wypróbować jej rady o konkrecie, pisaniu zmysłami, unikaniu ogólników. 

Część o pisarzach katolickich wydawała mi się nieco słabsza, ale nadal ciekawa - dla mnie pewnie bardziej, niż dla osób niewierzących. W jednym momencie miałam lekki zonk, gdy autorka pisze o edukacji w eseju Nauczanie literatury, z którym nie do końca się zgadzam. Sama jednak pisze, że nie jest pedagogiem i może się mylić, więc jej wybaczam. 

Było oczywiście w tym roku wiele innych świetnych książek, żeby tylko wymienić Niedokończone życie Phoebe Hicks, Lato, gdy mama miała zielone oczy, Samosiejki, Niebieską księgę z Nebo, Annę In w grobowcach świata czy Zazi w metrze. Dajcie koniecznie znać, jakie książki skradły Wasze serca w 2021 roku i czy jesteście zadowoleni ze swoich czytelniczych osiągnięć. Ściskam w nowym roku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger