05 grudnia

"Cóż więc wybrać? Ciężar czy lekkość?". Nieznośna lekkość bytu Milana Kundery


 Siostra widzi, co kupiłam w księgarni. 
- Nie czytaj tego. 
- Niby czemu? 
- Zaczęłam kiedyś. Obrzydliwe. 

Po tak znakomitej rekomendacji zabierałam się za Nieznośną lekkość bytu jak pies do jeża. Jeśli mogę być czegoś pewna w swoim zmiennym guście czytelniczym, to niechęci do propagowania czy próby wybielania paskudnych charakterów, zbrodni, zdrad i obrzydliwości. Nie znaczy to równocześnie, że pasjonuję się literaturą dydaktyczną czy tendencyjną i lubię jedynie narracje pełne dobrej, jasnej myśli i szlachetności. Lubię jednak, gdy autor daje mi subtelne znaki, mówi mi: "tu, czytelniku, masz historię paskudnego człowieka. Zrób z nią, co chcesz, ja jej nie oceniam, nie romantyzuję, nie uświęcam, nie tłumaczę. Masz, sam wydaj werdykt". Mam wątpliwości, czy Milan Kundera taki ma stosunek do swoich bohaterów. I czytelników.

Zacznę może od krótkiej charakterystyki Tomasza, głównego bohatera (bądź jednego z głównych bohaterów) powieści. Facet gdzieś po czterdziestce. Realizuje w swoim życiu wizję "erotycznej przyjaźni" - także po ślubie z Teresą, którą niby kocha, ale rani wiecznymi zdradami. Nawet gdy ta wprost pokazuje mu, jak nieszczęśliwą ją to czyni, a w końcu obarcza swoje ciało winą za jego zdrady... Tomasz pozostaje nieugięty. Tłumaczy to "powołaniem", "koniecznością". Obrzydliwy człowiek. Ale nie tak widzi go narrator - wielokrotnie ujawniający się także jako autor powieści:

Postacie z moich powieści są wariantami mnie samego, które nie zostały urzeczywistnione. Dlatego kocham wszystkie tak samo i wszystkie tak samo mnie przerażają: każda z nich przekroczyła jakąś granicę, którą ja tylko obchodziłem dookoła. I właśnie ta przekroczona granica (granica, za którą kończy się moje "ja") mnie pociąga. (...) Powieść nie jest wyznaniem autora, lecz badaniem tego, czym jest ludzkie życie w pułapce, którą stał się świat. [s. 269]

Dziwna jest ta mowa: z jednej strony obrończa, z drugiej oskarżycielska. Obrończa - bo jednak coś go w tych bohaterach (słusznie!) przeraża. Oskarżycielska - bo przyznaje, że to go pociąga, że to jakieś jego wcielenia. Trudno polubić mi autora, który w postaci Tomasza, jego sposobie myślenia i czynach, umieszcza jakąś prawdę o sobie samym. Nie przekonują mnie pokrętne tłumaczenia Tomasza. Neguję jego miłość do Teresy. 

Postawiłam tej powieści własne pytania, nie zważając na refleksje narratora i bohaterów utworu, z którymi na gruncie relacji nie zgadzałam się niemal w stu procentach. Czy zdrada rzeczywiście jest "nieznośną lekkością bytu", a stałość "ciężarem"? Czy da się żyć z czystym sumieniem, patrząc na osobę, która cierpi z naszej winy? Czy dla rzekomej "lekkości" własnej, można skazać drugiego na płacz? A jeśli nawet autor wcale zawartych tu negatywnych postaw nie propaguje - to po co ta książka pełna obrzydliwości? Po co ten fragment, w którym stawia obok siebie Boga i defekację? Po co szarpanie moich nerwów? 

Bohaterowie Nieznośnej lekkości bytu chcą uciec od kiczu, głównie Sabina, która w zdradzie (wszystkiego) widzi sposób na życie. Bawi mnie to, bo wszyscy wpadają w kalki, schematy, banały. Tomasz jest starzejącym się Don Juanem. Sabina niespełnioną, ekscentryczną artystką. Na drugiej szali mamy tych, którzy na kicz się godzą i na granicy świadomości pragną go. Franz - chce gestów, pompy, Wielkiego Marszu. Teresa - idyllicznego życia na wsi z mężem. I właśnie oni w swoich szczerych pragnieniach, w zgodzie na banał, wydają mi się najbardziej ludzcy, niewinni. Choć nadal nie są godni pochwały, to może odrobiny współczucia.

Poza psychologią postaci, historią ich relacji, która głównie mnie frustrowała i zniechęcała, podobało mi się wiele rozważań Kundery o historii i społeczeństwie. Umieszczając fabułę w komunistycznych Czechach, komentuje rzeczywistość, której sam doświadczył. Tutaj przytoczę fragment, który wydał mi się bardzo prawdziwy i ponadczasowy:

ruchy polityczne nie opierają się na racjonalnych zasadach, ale na wyobrażeniach, obrazach, słowach, archetypach, które wspólnie tworzą ten czy inny polityczny kicz. [s. 311]

Nadzieję na sens tej powieści dała mi dopiero końcówka i jedna wypowiedź Tomasza, to jak potoczyły się jego losy. Tylko to subtelne, finalne mrugnięcie do czytelnika pozwala mojemu sercu nie skreślać tej powieści. Tak więc walczą we mnie dwie siły. Z jednej strony emocje i niesmak, które Nieznośnej lekkości bytu nie polubiły i nie potrafią jej polecić. Z drugiej szacunek dla pióra autora i jego refleksji społecznych. Już nie chcę myśleć o tym, co autor "chce nam przekazać" i czy rzeczywiście broni Tomasza, czy nie. Zostawiam te kwestie otwarte, a Nieznośną lekkość bytu odkładam do wiecznego niepowrotu. Może kiedyś masochistycznie sięgnę po kolejną książkę Milana Kundery. 

Nieznośna lekkość bytu Milana Kundery, tłum. Agnieszka Holland, wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger