To jest wpis dla tych wszystkich, którzy choćby raz głęboko nie zgodzili się z jakąś treścią w książce czy filmie, reagując na nią wykrzywieniem twarzy. I tych, którzy uważają się za obiektywnych i stojących ponad własnymi przekonaniami. I dla osób, które czasem obawiają się, że dzieła kultury są w stanie ludzi w jakiś sposób "psuć", "deprawować", uczyć niewłaściwych postaw i wartości. I między innymi dla chrześcijan zastanawiających się może niekiedy, jak reagować na treści niezgodne z naszą wiarą - a więc czy walory artystyczne (bądź tylko rozrywkowe) dzieła są ważniejsze od morału i przesłania, jakie ze sobą niesie.
Powinniśmy tego Harry'ego umieścić w dziale ksiąg zakazanych? Katolik czyta tylko KKK i biografie papieży? Czy są książki moralnie dobre i złe? Odcinać się w kontakcie z kulturą od naszych przekonać czy się oburzać za każdym razem, gdy kolejna zakonnica w filmie jest wredną, pomarszczoną okrutnicą? Można bezwstydnie patrzeć na co gorętsze sceny łóżkowe na ekranie czy raczej potulnie odwracać wzrok? Jest lista książek, która nie może mi się podobać, bo autorzy byli zagorzałymi ateistami i prowokatorami? Czy każdy utwór to nośnik idei, czasem "niebezpiecznej" bądź "nieodpowiedniej"? Artysta musi zabierać głos, wciskać wszędzie swoje przekonania, czy nie?
Pogadajmy o tym.
Dawno, dawno temu, w latach marzenkowego dziecięctwa literackiego, mierzwiły mnie w czytanych książkach i oglądanych filmach wszelkie treści "nacechowane wywrotowo". Daję konkrety. Przedstawianie młodocianych rewolucjonistów, którzy mordują w ramach zemsty, jako bohaterów pozytywnych. Popieranie eutanazji, ponoć jedynej słusznej drogi w cierpieniu. Porzucanie żon i mężów dla innej miłostki i mówienie, że podążanie za takimi "czuciami" jest zawsze słuszne i godne pochwały. Nie chcę wdawać się tu w dyskusje etyczne, bo nie o to chodzi. Mówię tylko, że mnie przy odbiorze takich tekstów robiło się źle i przykro. Nawet kiedy taki tekst mi się ogólnie podobał, ale pojawiały się w nim niezgodne z moim światopoglądem i moją wiarą treści, nie potrafiłam myśleć o nim jako wartościowym i dobrym, na ogół go skreślałam.
Nie łudźmy się jednak, że sztuka zgodna z moralnością chrześcijańską jest nurtem we współczesnym świecie wiodącym. Zagłębiając się w literaturę i film, chcąc nie chcąc, poznawałam różne spojrzenia, idee, postawy i przekonania. Obok utworów stosunkowo neutralnych (bądź nienachalnych) światopoglądowo, istnieje wiele takich, z których treścią moralno-etyczną po prostu się nie zgadzam. I co teraz? Mam zamknąć się w swojej bańce, poznawać takie dzieła, które będą utwierdzać mnie w moich poglądach i odrzucać wszystko, co mogłoby mnie "podrażnić"? W których wszyscy bohaterowie są szlachetni i dobro zawsze zwycięża? No nie.
Jestem przekonana, że postawa "poznaję tylko to, z czym się zgadzam" jest wręcz szkodliwa. Wiecie dlaczego? Bo uczy pogardy. Skoro wszyscy, których czytam i oglądam, myślą jak ja, to "ci inni" mówiący inaczej, gadają bzdury i nie warto im poświęcać uwagi. Wierzę, że budując własny system wartości (używając utartego sformułowania), powinniśmy przyjmować różne punkty widzenia, by później świadomie wybierać to, co dobre, równocześnie rozumiejąc, że można myśleć inaczej (wierzę też, że można się mylić. I że są ludzie, którzy się mylą. Sama na pewno w wielu kwestiach się mylę. Cytując Miłosza, „istnieje prawda obiektywna, czyli z dwóch różnych twierdzeń jedno jest prawdziwe”. Myślę, że kwestii etycznych to również dotyczy, a więc nie wszyscy mają rację, ale nie zagłębiajmy się w to. Grono mędrszych ode mnie filozofów o tym rozmyślało).
Z wiekiem polubiłam polemizować w swojej głowie z autorami. Uczucie rozdrażnienia staje obok i tylko z rzadka przyłącza się do tych dyskusji. Lubię, gdy autor mąci mi mózg, a ja staram się w obliczu przedstawionej mi przez niego treści, postawić własne wnioski, stworzyć swoje stanowisko. Są też takie momenty, kiedy godzę się z tym, że nie mam zdania (myślę, że to całkiem zdrowo czasem po prostu nie mieć zdania. I milczeć). Staram się nie denerwować się i nie zaniżać swoich ocen przez niezgodność poglądów. Jasne, że nie zawsze jest to proste.
Wracając do clou moich rozważań, bo rozmyły się nieco przez tę moralizatorską i chyba nieco niepotrzebną gadkę... Co wolno czytać i oglądać katolikowi? Wszystko. Kochani chrześcijanie, mamy mózgi. Czytajmy Biblię i Harry'ego Pottera. To, że coś przeczytam, nie znaczy, że wezmę to za pewnik i świętość. Wierzę w Ewangelię i potrafię zauważyć negatywne wzorce płynące choćby z tego Harry'ego. I to, że one tam są, nie znaczy, że mamy te książki spalić. Mamy mózgi. Mamy sumienia. Korzystajmy z nich, a nie zakazujmy (bo to nie działa). Jak jednak pisze św. Paweł (u mnie Biblia Pierwszego Kościoła):
„Wszystko mi wolno” - ale nie wszystko jest stosowne. „Wszystko mi wolno” - lecz ja nie dam się zniewolić przez cokolwiek.
Czy są książki i filmy, które mogą nam zaszkodzić, "zniewolić" nas? O sztuce moralnie "dobrej" i "złej" również wielu filozofów i pisarzy rozprawiało. Jedni mówili: są lektury szkodliwe, których czytać się nie powinno. I nie mówili tego bezpodstawnie, żeby tylko przytoczyć wpływ Cierpień młodego Wertera na niemieckich preromantyków, popełniających samobójstwa jak ich bohater-idol. Wokulskiemu też na dobre nie wyszło wczytywanie się w romantyków, tworzących wyidealizowany, święty obraz kobiet do uwielbiania i adorowania. Nam też pewnie wiele treści z filmów i książek podświadomie umościło się w umysłach. To jednak, że istnieje jakieś niebezpieczeństwo wchłonięcia negatywnych postaw ze sztuki, nie powinno nas ograniczać w doborze lektur i filmów. Równie dobrze, aby być w pełni "bezpiecznymi", powinniśmy odciąć się od świata zewnętrznego, internetu i telewizji. Zakazy i cenzura w niczym nie pomogą. Bo kto miałby być cenzorem? Kto jest najbardziej "prawomyślny"? I ponownie - czemu mielibyśmy tworzyć wokół siebie informacyjną bańkę, do której docierają tylko treści zgodne z naszymi poglądami?
Wzywam do namysłu. Oglądamy - rozmyślamy. Czytamy - zastanawiamy się. Mamy wątpliwości - pytamy. Jako chrześcijanie w razie moralnych wątpliwości możemy sięgnąć po Pismo Święte, KKK czy podyskutować z kimś, kogo uważamy za autorytet (byle nie przyjmować niczego na ślepo!). Bo w zetknięciu z popkulturą może rodzić się w nas zagubienie. Jeden mówi tak, drugi tak, oboje wydają się rozsądni... Co myśleć? Czemu wierzyć? Jak reagować? Czasem wystarcza "nie wiem". A czasem potrzeba czasu, by jakieś treści ułożyły się w głowie.
Co do tematu "nieskromnych" obrazów... Nic co ludzkie, nie jest mi obce. Ludzie uprawiają seks. Nie widzę w tym powodu do zawstydzenia. Jedna scena łóżkowa na filmie, w dodatku taka, na której nic nie widać, nie sprawi, że staniemy się rozpustnikami, gwałcicielami czy kim tam jeszcze. Naprawdę nie trzeba odwracać wzroku. Ani pomijać stron w książce. Takie życie. (Oczywiście to nie dotyczy pornografii i literatury erotycznej. Jeśli miałabym jednak wskazać treści, które rzeczywiście warto pomijać - to te. Rozumiem sięgnąć sobie z ciekawości po Pięćdziesiąt twarzy Greya. Ale chyba nie muszę tłumaczyć, że sięganie po takie treści po to, żeby zapewnić sobie podniet i emocji, często masowo, nie jest już czymś, co uważam za dobre. Z punktu widzenia chrześcijanki i osoby, która słyszała o koszmarze osób uzależnionych od masturbacji. Mówię o tym w nawiasie, bo o tym też nie chciałabym dyskutować. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób się tutaj ze mną nie zgadza).
Czy może mi się w końcu podobać coś, z czym się nie zgadzam? Albo autorstwa osoby, która ma inne poglądy, na przykład bardziej ode mnie lewicujące? Oczywiście, że tak! Zwłaszcza, jeśli są to autorzy inteligentni i wrażliwi, nie rzucający w czytelnika (czy widza) ideologiczną sieczką (bo to nigdy nie jest fajne, po żadnej ze stron, nawet jeśli ktoś ma dobre intencje. Spróbujcie sobie obejrzeć jakiś kiczowaty film chrześcijański, np. Cuda z nieba). Wspaniałe Ursula Le Guin czy Olga Tokarczuk, które przepięknie potrafią wplatać w prozę swoje myśli i fascynacje, a z którymi zapewne nie we wszystkim się zgadzam, choć szanuję. Genialna Lolita, której zarzucano propagowanie pedofilii i która szokująco przedstawia świat oczami obrzydliwego człowieka, ale jest przy tym pięknie napisana. Ciemności kryją ziemię Andrzejewskiego - wstrząsająca lektura w negatywnym świetle ukazująca Kościół i duchownych w czasach hiszpańskiej inkwizycji, ale dogłębnie poruszająca (przy okazji bardzo bardzo polecam też Bramy raju). Pożegnanie jesieni Witkacego, gdzie panuje ogólne rozwiązanie obyczajów i zasada "rób, co chcesz", ale przy tym książka, która zachwyca absurdem, świeżością i kreacją bohaterów. Szalenie piękne Słońce życia, choć kobiety są tu potraktowane dość przedmiotowo. Z filmów czy seriali - wszystko o "dobrych" złodziejach, którym życzy się udanego napadu i świetnie się przy tym bawi. Długo mogłabym tak wymieniać.
Jedyne, na co się w filmach i książkach denerwuję, to właśnie wciskanie mi na siłę własnych poglądów. To nie jest tak, że artysta MUSI koniecznie wyrazić w dziele wszystkie swoje myśli, zwłaszcza, jeśli są kontrowersyjne albo czuje konieczność "uświadamiania" ludzi. Takich dziełek często się nie da przetrawić. Nie cierpię, naprawdę nie cierpię moralizowania, łopatologicznych przemów i traktowanie odbiorcy jak idioty, któremu trzeba do głowy wbijać na siłę jakieś treści. Pozwólmy innym myśleć. I nie obrażajmy "tych drugich", nie zniechęcajmy do nich publiki. Tworzenie kolejnej postaci chytrego księdza, surowej zakonnicy, naiwnego katolika bojącego się piekła, ale także wrednej, brzydkiej feministki czy tchórzliwego Żyda zdrajcy - być może nie jest w porządku. Jak pisać - to wrażliwie. Jak filmować - to z empatią. Jak najmniej uprzedzeń i stereotypów. Można odrzucać jakiś pogląd czy zachowanie, ale nie warto pogardzać człowiekiem. Taka łzawa odezwa na koniec.
Podsumowując: katolik i każdy inny człowiek może oglądać i czytać, co mu się podoba, ale warto pewne treści analizować. I zadawać sobie pytanie: po co? Bo wszystko wolno, ale nie wszystko warto. Na przykład warto poznawać inne punkty widzenia. Ale może nie warto maniakalnie oglądać niektóre uwłaczające kobiecej godności romanse czy krwawe filmy akcji typu Rambo (aby nie utrwalać w sobie krzywdzących stereotypów). Do osobistego rozeznania, bo nikt Ci nie powie, co trzeba czytać i oglądać, a co Ci zaszkodzi. Nie ma też co linczować dzieła, z którym nie zgadzamy się ideowo - chyba że próbuje agresywnie i stereotypowo przekazać nam pewne treści albo jest po prostu słabe artystycznie (bo jak ładnie Oskar Wilde napisał: „Nie ma książek moralnych lub niemoralnych. Są książki napisane dobrze lub źle” - można polemizować, ale coś w tym jest. To odbiorca piętnuje tekst jako odpowiedni lub nie. Sam tekst jest tylko nośnikiem treści, historii, sam w sobie nie szkodzi. Dopiero jego oddziaływanie może być pozytywne lub negatywne, w zależności od tego, na jaki grunt padnie).
Cały post odnosi się oczywiście do osób dorosłych - dzieci i młodzież, jako jednostki dopiero kształtujące się i chłonące wszelkie treści (często jako obiektywne, bezdyskusyjne prawdy), nie mogą oglądać i czytać, co im się podoba. A przynajmniej nie powinny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz