Witajcie! Ostatnio mój czas dzielę pomiędzy 1) martwienie się studiami i tym, że znowu o czymś zapomniałam, 2) zabieranie się za rzeczy na studia i 3) odpoczywanie od studenckich rzeczy, 4) których i tak nie robię. Widzicie więc, jak musi być mi ciężko. Ballady znów pustoszeją (razem z moim mózgiem), ale nie poddaję się, oglądam serial i udaję, że wszystko jest ok i wcale nie mam kilku zaległych prac do napisania! Poza tym maj spędziłam w większości na wsi, gdzie naprawdę NIE DA SIĘ pracować. Dziwny miesiąc. Do rzeczy!
Wena i inspiracja nie imały się mnie w tym przepięknym miesiącu (bosz, jak ja kocham wiosnę!), a czytanie książek przegrywało z nicnierobieniem... Mimo wszelkich niedogodności i mojego lenistwa (wraca jak bumerang, jak ci systematyczni, poukładani ludzie go pokonują?!) udało mi się coś tu jednak napisać, przeczytać kilka książek - i jeszcze więcej kupić, za co akurat biję się w pierś. Na blogu pojawiły się trzy posty: jedna recenzja, wpis o niszowych wydawnictwach oraz literacki apel o nieczytaniu książek jak reportażu. Mało, mało, ale mam nadzieję, że odrobię po uporaniu się ze studenckimi bzdurami. Już kilka wersji roboczych czeka w kolejce!
Przeczytane
Ilościowo po raz kolejny szału nie ma, choć czytałam jak na siebie całkiem dużo. Poza książkami, które udało mi się skończyć, przeczytałam również większość Czarnych oceanów Dukaja (jest całkiem nieźle, choć dłuży się) oraz książki Janiny Bąk - Statystycznie rzecz biorąc (porzuciłam w połowie, jednak nie mój temat, nawet jeśli lubię Janinę). Zaczęłam też słuchać, uwaga, swojego PIERWSZEGO (serio!) audiobooka, Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy na Empik Go. Zobaczymy, czy się przekonam do takiej formy (na razie jest całkiem nieźle). Wcześniej próbowałam chyba dwa, trzy razy słuchać książek, ale nic z tego nie wyszło. Przejdźmy jednak do książek, które udało mi się przeczytać w całości - w zasadzie to same cieniutkie pozycje, ale jakie!
- Po trochu Weroniki Gogoli. Wspaniała, mądra, zachwycająca nie tyle prostotą, co otwartością i autentycznością. Autorka bazuje na swoim dzieciństwie w Olszynach (słowem, mała wieś na południu Polski) i przy tej okazji opowiada o dorastaniu i śmierci. Naprawdę z serca polecam! Można się zdziwić i uśmiechnąć.
- Jezioro Bianci Bellovej. Powieść czeska. Miałam mieszane uczucia, ale w gruncie rzeczy to kawał dobrze napisanej literatury, która sprytnie bazuje na rzeczywistości, choć brzmi jak smutna, postapokaliptyczna wizja świata bez radości i dobra (a mi zawsze trudno się z takimi książkami zaprzyjaźnić...). Zapraszam do recenzji.
- Ukochane równanie profesora Yōko Ogawy. Powieść japońska. TOTALNY ZACHWYT! To trzeba przeczytać. Pełna wrażliwości, normalności, piękna. Cudo. Recenzja się pisze.
- Genesis z Ducha oraz Król-Duch Juliusza Słowackiego. Moje lektury na romantyzm. Szczerze? Zraziłam się w tym semestrze do romantyzmu, niegdyś mojej ulubionej epoki literackiej (taaa, wielu przez to przechodziło, wiem). Te ich wizje, wyższość, cierpienie... Nieszczęsny Towiański z tymi swoimi bzdurami... Te duchy, reinkarnacje i historiozofia... No, zaszalałeś, Julek. Nie dziwię się, że nikt mu tego nie rozumiał...
Obejrzane
Oglądałam za to sporo (jak zwykle...) i oto najciekawsze pozycje:
- Jeszcze nigdy... Młodzieżowy serial dziewczynie z hinduskiej rodziny, która chce być cool, i jej pokręconych znajomych. Miły, przyjemny, wciągający, a nie ogłupiający, co się ceni. Mam kilka haczyków, ale obejrzałabym drugi sezon, więc chyba nie było źle.
- Jane The Virgin. Wkręciłam się bardzo bardzo, choć nie miałam wielkich nadziei, gdy odpalałam ten serial na Netfliksie. Jest genialny!! Pozuje na telenowelę, burzy czwartą ścianę, propaguje naprawdę piękne, ludzkie wartości (a nie tanią, agresywną ideologię), bawi się kiczem i po prostu wciąga jak cholera. To jeden z tych seriali, w których trzeba się opowiedzieć w teamie Michaela lub Rafaela... I nie denerwować się na ciągłe rewelacje. Nie wierzyłam, że mi się spodoba, a tkwię już w połowie drugiego sezonu i mam zamiar obejrzeć wszystkie pięć.
- Truman Show. Całe życie kojarzyłam ten tytuł z głupią komedią, a to naprawdę świetny film z super pomysłem i wcale niegłupim przesłaniem! Polecam, jeśli ktoś jeszcze nie oglądał.
- Jupiter. Intronizacja. O bosz, można się było spodziewać czegoś lepszego po takiej obsadzie i twórcach Matriksa... Kicz, głupota, banał i żałość. Tyle. Fuj.
- Skutki noszenia kapelusza w maju. To przekochany polski film z 1993, trochę może momentami nieporadny, ale tak cieplutki, pozytywny i sympatyczny, że wybaczam.
- Harry Potter. Tak. Kwarantanna to idealny czas na kolejny maraton z Harrym! (tym bardziej, że cała seria wskoczyła na Netfliksa) Inaczej mi się to oglądało niż jeszcze dwa lata temu. O wrażeniach planuję opowiedzieć w osobnym poście (oby powstał).
To był maj! Jak tam Wam mijał czas? Macie coś ciekawego do polecania, książkowego lub filmowego?
Ta piosenka, choć stara, zdobyła mój miesiąc. Słucham jej w kółko i w kółko. Najlepiej mi się ostatnio żyje przy takich gitarkowych, niesmutnych utworach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz