28 kwietnia

Jedna z najważniejszych powieści ostatnich lat? No chyba nie. Normalni ludzie Rooney


Nie umiem zacząć pisać, więc tym razem będzie jakoś nieskładnie, od środka, piszę, co akurat mi się nasunie. Mam nadzieję, że ten tekst będzie strawny. To nie będzie literacko piękne. Raczej toporne, potoczne, na granicy prostactwa. Pierwsze wrażenie z Normalnymi ludźmi: głupi tytuł, banalna okładka, zaskakujące pochlebstwa. Czytam opis - nominowana do x nagród, w tym do Bookera, tu planują ekranizację, tam w jakimś rankingu określona jedną z najważniejszych powieści XXI wieku, że taka och i ach, i rzygu-rzyg... Przeczytałam. No i się nie zgadzam. Może jedynie z rzygu-rzyg. 

Próbowałam z wszystkich sił znaleźć tu coś wybitnego albo chociaż ciekawego czy głębokiego. Moje smutne refleksje po lekturze: ani to nie jest oryginalne, ani głębokie czy zabawne, bohaterów się szczególnie nie lubi, historia nie porywa, ani to nie zmusza do refleksji, ani nie jest super napisane, nie jest takim fajnym, lekkim czytadłem, ani się nie leją, ani nie walczą, nie ma słodkiego romansu, superprzygody, ukrytych skarbów czy mądrych przemyśleń, nawet zapadających w pamieć scen... To po co taka książka? Co wniosła do mojego życia? Czy chociaż je umiliła? No nie. 

Dwa akapity, a ja już jestem zmęczona tym pisaniem. Chciałabym coś w tej książce pochwalić albo znaleźć jej sens. Szukałam choćby jakiegoś przewodniego tematu, czegoś, co autorka porusza kijem, żeby zobaczyć, jak działa, żeby coś czytelnikom uświadomić, nie wiem - wytłumaczyć. Ale Normalni ludzie prześlizgują się po kolejnych mniej lub bardziej kontrowersyjnych czy poruszających tematach, żadnego dogłębnie nie analizując. Najwidoczniej widać problem toksycznych relacji - ale poza tym, że dowiadujemy się, że takie są, to nic innego nam ta powieść o nich nie powie. A to, że są, to chyba oczywiste i nie trzeba po to, żeby to zauważyć, pisać całej książki. 

Banały, stereotypy, uproszczenia, przerysowania - co stronę. "Typowe liceum" (z amerykańskich filmów chyba...), w którym są ci fajni i mniej fajni, kujonów nikt nie rozumie i nie lubi, ładne dziewczyny to zołzy, a faceci to seksistowskie świnie. Żenada. Główny bohater, Connell to sportowiec, of kors, cichy i właściwie bez charakteru. A ona? Wyjątkowa, nielubiana, dziwaczka i supermądra. Jakże oryginalnie! A studia to tylko imprezy, popijawy i kluby dyskusyjne. Postacie takie jak Lorraine (choć ona i Joanna chyba jako jedyne dawały się lubić), Peggy czy Jamie - nie do zniesienia płaskie i przewidywalne. Wiecie, jeszcze rozumiem, kiedy bohaterowie docelowo mają być tylko cieniami, typami, jak u Camusa choćby. Ale widać, że autorka za wszelką cenę stara się nadać charakteru swoimi bohaterom, ale jest to sztuczne i toporne - ten typ, kiedy poznajesz bohatera nie po nim samym, po tym, jak się zachowuje, co mówi, co myśli, ale po opisach. I to nie takich, jak u Tyrmanda, gdzie trzema grubymi krechami zarysowuje się postać i jest ona fenomenalna, rozpoznawalna. Nie, autorka tysiącem malutkich kreseczek próbuje tego bohatera rysować i tak się nad nim męczy, że w końcu wychodzi jakiś twór człekopodobny. 

Powieść pozuje na ukazującą prawdziwą rzeczywistość, a wszystko tu się wydaje jakieś sztuczne. Dialogi są miałkie, dziwne, bohaterowie ogólnie nie umieją ze sobą za bardzo rozmawiać. Drażniące są relacje, poczucie, że bohaterowie sami pełzną w stronę dramatów, nawet jak wszystko zdaje się być ok, oni ciągle są na skraju depresji, ciągle jęczą. Denerwująca jest Marianne, która w kółko mówi, jaka to jest inna, dziwna, że musi się leczyć (ciągle to zresztą słyszy), choć z fabuły to nie wynika - jest standardową, normalną dziewczyną. Odróżnia ją może jedynie to, ze interesuje się polityką Izraela i innych krajów. Z jednej strony autorka ciągle podkreśla, że Marianne uważa się za wyjątkową i nie obchodzi jej opinia innych, po czym jej jedynym pragnieniem jest podporządkować się... facetowi. 

To wątek, który był dla mnie bardzo przykry. Bohaterki w Normalnych ludziach są upadlane. Nawet tego chcą! Narrator zdaje się jakoś nie protestować, dla wszystkich to jest takie jakieś ok... A jeśli nawet nie ok, to normalne, że każdy facet marzy o tym, aby zdominować kobietę i fantazjuje o tym, jak ją bije. No chyba nie. 

Powieść w dodatku jest bardzo przegadana. Historia sama w sobie według autorki chyba nie wystarcza, trzeba jeszcze wszystko łopatologicznie wytłumaczyć, skomentować. Opisy uczuć bohaterów aż do porzygu. Sami zresztą bohaterowie to kukły. No nie. Nie, nie, nie... Nic tu nie zagrało, jak należy. Z początku, owszem, przyznaję, nawet dałam się wciągnąć. Czym jednak dalej, tym fabuła bardziej mnie nużyła, bohaterowie męczyli, brak celu - irytował. Nie polecam. Nie wierzcie wszystkiemu, co czytacie na okładkach. Niezrozumiały szał ciał. 

Jeśli ktoś z Was czytał Normalnych ludzi i coś mu się tam spodobało - proszę, napisz w komentarzu! Może czegoś nie zauważyłam, może jest w tym coś wyjątkowego, coś dobrego! Na razie nie mogę uwierzyć, że tylu ludzi chwali, a ja nie wiem, nie widzę za co. Może jestem krótkowzroczna i coś przeoczyłam - pokażcie mi to! Na razie widzę w Normalnych ludziach totalnego, niewartego uwagi przeciętniaka. 

Normalni ludzie Sally Rooney, tłum. Jerzy Kozłowski, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2020. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger