23 lutego

Kult patologii, ofiar, traumy i skrajności - na ekranie i nie tylko


Naoglądałam się w życiu seriali i filmów, naczytałam się młodzieżowych książek i coraz częściej niepokoi mnie pewna tendencja ich autorów do niezdrowego dramatyzowania. Co to znaczy? Wystarczy obejrzeć kilka seriali Netfliksa, zwłaszcza tych o nastolatkach. Trzynaście powodów - nie ma tam chyba żadnego bohatera bez poważnych problemów psychicznych/depresji/problemów rodzinnych/traum. Nastolatek to worek wypełniony patologią. Gwałty, prześladowanie, ośmieszanie,  wszechobecna podłość, narkotyki - to wszystko na porządku dziennym, wyolbrzymione, bardziej oczywiste niż odruchy dobra i współczucia. Sex education - wręcz przerażająca wizja szesnastolatków, których życie kręci się wokół seksu i związków. Brak bohaterów "normalnych", czyt. nie rozpoczynających dnia dramatem. 

Co to za nowy trend? Dlaczego twórcy tak chętnie opierają swoje dzieła ("dzieła"?) na skrajnych patologiach, nagromadzonych jedna przy drugiej, zgęstniałych? I co jeszcze bardziej niepokojące - dlaczego odbiorcy takich filmów/seriali/książek tak zachwycają się nad tym, jakie to prawdziwe, rzeczywiste, potrzebne, ważne? 

Po raz pierwszy na poważnie zaczęłam się nad tym zastanawiać po obejrzeniu Jokera. Przed seansem ze wszech stron zalewano mnie falami zachwytu: "musisz obejrzeć", "jest mocny, psychologiczny", "to wszystko wyjaśnia!", "każdy ma drugie oblicze, ten film to pokazuje", "nie dla debili, którzy spodziewali się lekkiego filmu". Acha. Poszłam do kina oczywiście z ciekawości, cóż to za geniusz powstał. Przemęczyłam dwie godziny z grymasem na twarzy. Ciężki. Bardzo ciężki - nie w znaczeniu "trudny" czy "wymagający". Nie. Ciężki - męczący psychicznie, sztucznie udramatyzowany, patologia na patologii. Niesmaczny film o wymyślnych problemach. 

Tak, naprawdę tak sądzę. Jeśli ktoś mi powie, że zachowania bohaterów w Jokerze są realistyczne, prawdziwe, że ten film ma cokolwiek wspólnego z psychologią - to będę się kłócić. Mamy głównego bohatera, przyjrzyjmy się, jak wygląda jego życie: jest chory psychicznie, ma nietypową przypadłość śmiania się pod wpływem stresu, w ciągu kilku dni zostaje kilkukrotnie napadnięty i pobity, nie zna własnego ojca, matka też jest chora psychicznie, ma słabą pracę, wygląda jak szkielet, nie ma przyjaciół, spotyka się tylko z podłością i niesprawiedliwością, nic mu się nie udaje, w końcu wchodzi na drogę przestępczą. Sam oczywiście jest z początku wcieleniem niewinności, to świat zmusza go do zła. Mogłabym wielu określeń użyć na opisanie tak smutnego żywota - ale na pewno nie powiedziałabym: "Ile w tym prawdy! Przecież takie rzeczy spotykam na co dzień na ulicy! Biedny Joker!". 

Dlaczego robi się z bohaterów ciągłe ofiary? Wiadomo, że życie nie jest różowe, że każdemu z nas przydarzają się różne gorsze chwile i tragedie. Ale stworzyć taki ciąg cierpień bez chwili na oddech - po co? Żeby udowodnić ludziom, że życie jest do kitu? Że z każdej strony czyha zagrożenie? Nie neguję potrzeby poruszania przez sztukę tematów trudnych, zwracanie uwagi na różne problemy. Ale tylko, jeśli ma to jakiś cel. Jeśli nie zmierza do zaprzeczenia sensu życia. Jeśli film uwrażliwia i zwraca uwagę na ważne tematy, a nie męczy i tworzy obraz świata do granic podłego. Nie lubię motywu dobrego z natury bohatera, który pozostając biernym wobec świata, zostaje zmuszony do obrania złej ścieżki. Nie lubię, kiedy zmusza się mnie do współczucia wobec kogoś, kto powinien być jednoznacznie określony jako "ten zły" - bo jeśli nie postawimy granicy, nie zaaprobujemy jednych zachowań i nie potępimy innych... Czy nie dajemy jasnego przekazu: zło to nie twoja wina, to ty jesteś ofiarą, to inni są źli, ty jesteś niewinny, rób co chcesz, liczy się przetrwanie..? Czy rehabilitacja złych typów do czegoś prowadzi?

Nie żyję w bańce, nie mówię, że nie ma cierpienia. Że nie ma ludzi naprawdę nieszczęśliwych. Ale nie wierzę w historię Jokera - nie wierzę w sens takiej historii. Nie wierzę, że istnieje potrzeba tworzenia takich dzieł. Nie wierzę też w ludzi idealnych i ludzi do szpiku kości złych. Nie podoba mi się jednak, kiedy pewien typ, taki jak Joker, typ złego bohatera, przedstawiony jest jako godny zrozumienia, współczucia. W mojej głowie od razu tworzy się pewne uproszczenie - jeśli zły typ jest nagle dobry, to czy zło wynika z dobra? Zło jest dobre? Nie ma zła i dobra?

Nie chciałam jednak zapędzać się w rozważania etyczno-moralne i myśli o edukacyjnej, uwrażliwiającej misji kultury... Raczej zwracam uwagę na pewien niepokojący trend, typ bohatera-ofiary i fabuły opartej na patologiach. Z jednej strony rozumiem, że pewne wyolbrzymienia są często potrzebne, bo zwracają uwagę. Kiedy bohatera spotyka niesprawiedliwość, pragniemy dla niego dobra, zżywamy się z nim, współczujemy. I to jest dobre. Ale zdecydowanie preferuję takie przedstawienie pewnych problemów i niepowodzeń jak w Nietykalnych (niepełnosprawność), Historii Marii (choroba, ślepota i głuchota), Rozumiemy się bez słów (dziecko głuchych rodziców), Za jakie grzechy, dobry Boże? (nietolerancja), Żona (życie w cieniu męża), Służące (nieuzasadniona nierówność)... To są filmy, w których pewien problem nie czyni z bohatera całkowitej ofiary życiowej, spotykającej się jedynie z niesprawiedliwością i podłością. To są filmy, które pokazują nie tylko problem, ale też normalne życie. Cierpienie, ale też nadzieję i radość. Jest równowaga. To są filmy, które otwierają na coś oczy, a nie przytłaczają nas bezsensem życia.

Oczywiście są też takie produkcje, które celowo w sposób groteskowy i WIDOCZNIE wyolbrzymiony przedstawiają nieszczęście, dając już od razu sygnał, że to, co dzieje się w filmie czy książce, nie ma na celu oddawać realiów codziennego życia. Tutaj wymieniłabym choćby Faworytę (walka o władzę i pozycje), czyli film dosyć przytłaczający, ale genialny, The end of the f***ing world (nastoletnie poszukiwania tożsamości i sensu), a z książek choćby kultowe Wichrowe wzgórza czy tragedie (Król Edyp, Hamlet, wina tragiczna, fatum itd...).

Mam nadzieję, że w miarę uchwyciliście to, o co mi chodziło. Po prostu nie lubię sztucznego dramatyzowania, które imituje ponoć codzienność (jak Cicha noc, fatalny film). Nie lubię bohaterów, których jedną z niewielu cech charakterystycznych jest nieszczęście i ciągłe dostawanie w twarz od losu. Nie lubię, gdy w młodzieżowych produkcjach co drugi bohater zmaga się z patologią (choć wynika z tego jeden plus - zwiększanie świadomości o problemach, jakie mogą spotykać nastolatków).

Co o tym sądzicie? Czy też zauważacie takie tendencje w kulturze do kultu ofiary i zamiłowania do różnych patologii? Czy może trochę przesadzam? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger