17 sierpnia

Średni współczynnik szczęścia Machado - historia życiowej porażki czy nadziei?

<i>Średni współczynnik szczęścia</i> Machado - historia życiowej porażki czy nadziei?

Gdy myślę o literaturze portugalskiej, to... Hm. Nie myślę o literaturze portugalskiej. Żadnych skojarzeń, przykładów, znanych autorów. Nic. Fio. Pustka. Nasze zainteresowanie kieruje się raczej nieco na wschód od Portugalii, do Hiszpanii, gdzie waleczny Don Kichot zmierza się z wiatrakami, a bohaterowie Zafóna z mrokami przeszłości. Albo jeszcze dalej, do Włoch (przecież te trzy języki i kultury to jeden czort!) i Dantego, Tassa czy Umberto Eco. Não importa. Z ciekawości przejrzałam na Wikipedii hasło Literatura portugalska i żadne nazwisko nie wydało mi się znajome. Ani jedno. Zero. Dlaczego tak jest, zostawiam do osobistego rozważenia. Tymczasem dziś będę mówić o portugalskiej powieści, którą przeczytałam po polsku, bo jak się okazuje, portugalskie książki są jednak u nas tłumaczone i wydawane. Tylko jest o nich niepokojąco niegłośno. 

Średni współczynnik szczęścia (czy też jak dumnie głosi okładka, co bardzo szanuję, Índice Médio de Felicidade) ukazał się u nas dzięki wydawnictwu Wyszukanemu. I już na początku zapowiada się nieźle: Nagroda Literacka Unii Europejskiej 2015, ekranizacja z 2017 (ale nie ma co liczyć na polskie napisy, a co dopiero lektora. Szkoda, szkoda)... Co jest w tej książce wyjątkowego? A może raczej - CZY jest w tej książce coś wyjątkowego? 

Gdy poznajemy Daniela, nie mamy mu za bardzo czego zazdrościć. Mieszka sam w oddaleniu o setki kilometrów od żony i dzieci, handluje odkurzaczami jako domokrążca, jego przyjaciel trafił do więzienia, a drugi od lat nie wychodzi z domu, poza tym zainwestował mnóstwo pieniędzy w projekt, który nie wypalił - stronę internetową mającą zrzeszać chcące sobie pomagać osoby. Mimo to Daniel daje sobie 8/10 punktów zadowolenia z życia, wierzy w Plan, że życie mu się ułoży. I choć z czasem sprawy idą coraz gorzej, on nadal nie traci nadziei, wręcz uparciej wierzy w przyszłe szczęście, które zdobędzie ciężką pracą: 

To jest ważne - wierzyłem w możliwość naprawienia wszystkiego, ponownego uchwycenia okruchów życia, które się oderwały, dopasowania ich lepiej do swojego ciała. I nie byłem zły. [s. 15]

Początek był dla mnie przykry. Narracja skargi, z którą Daniel zwraca się do Almodôvara (a raczej jego wyobrażenia), następujące po sobie nieszczęścia, zadziwiająca podłość nastoletnich chłopaków wobec bezdomnego, ci wszyscy biedni, pozamykani w sobie ludzie, którym praca i chęci odbijają się czkawką... Można się dobić, a ja (o czym już na Balladach wielokrotnie mówiłam) średnio lubię, gdy książka czy film epatują taką krzywdą, nieszczęściem, kształtują bohaterów-ofiary i każą nam im współczuć. Przykre wrażenie jednak szybko się ulotniło. 

Średni współczynnik szczęścia tylko z początku zdaje się wychodzić z takim przekonaniem, że życie jest złe i niesprawiedliwe. W rzeczywistości przekaz tej książki jest pogodny i pełen nadziei, a równocześnie nieprzesłodzony, nieoszukany. To także dość przewrotna historia. Danielowi przydarza się coś złego zawsze wtedy, gdy komuś pomaga. Przez syna swojego przyjaciela traci pracę, samochód, a nawet możliwość spotkania z rodziną. Ciągle musi dokonywać wyborów pomiędzy swoimi celami i pragnieniami, a potrzebami drugiego człowieka. Stacza się, jak można by pomyśleć, bo mimo wszystko jest dobrym człowiekiem. Ale to tylko złudzenie - czy nie więcej by stracił, pozostając biernym? Jako czytelniczka współcierpiąca z biednym Danielem, chciałam mu powiedzieć, żeby odpuścił sobie to cierpiętnictwo i zatroszczył się o siebie, o rodzinę, pracę, swój Plan. Może nawet trochę zawstydził mnie tym swoim stalowym kręgosłupem, zwłaszcza w chwili, kiedy próbuje dopasować Plan do nowej sytuacji: 

To był dobry Plan. Sprawiedliwy. To było możliwe życie. Spróbowałem jednak wszystko przepisać, przysposobić moją ideę przyszłości do nowych ograniczeń rzeczywistości. Rozpatrzyłem możliwości. Wymazać małżeństwo. Wymazać jedno dziecko. (...) Jakakolwiek praca zamiast pracy konkretnej. Jakiekolwiek życie zamiast prawdziwego życia. Żadna wersja nie wydawała mi się lepsza niż pierwsza. Każdy kompromis wydawał się błędny. (...) Jedyne, co mogłem zrobić, to walczyć. [s. 62]

To nie jest tak, że Daniel wszystkie przeciwności bez mrugnięcia przyjmuje na klatę, jak rycerz w złotej zbroi, i jest w tym niezłomny, niepokonany. Ten gość ciągle narzeka, rzuca oskarżenia, wątpi, próbuje robić uniki. Tym, co jest w nim urzekające, to uparty czyn, niezgoda na bierność: 

Kiedy rezygnacja stała się akceptowalna? (...) Problemem nie jest to, że każdy poszedł w swoją stronę Problemem jest to, że ogromna rzesza ludzi już nawet nie walczy [s. 158]

Daniel popełnia błędy, naraża się i często jego działania były dla mnie niezrozumiałe. Nie mogłam pojąć, dlaczego zgodził się, by jego rodzina mieszkała tak daleko od niego. Dlaczego nie przyniósł się do innego miasta razem z nimi. Czemu tak bardzo chciał pracować w zawodzie i nie mógł zgodzić się na kompromisy. Czemu, gdy stracił mieszkanie, nie poprosił nikogo o pomoc. To było frustrujące, działało na emocje. 

Wszyscy bohaterowie tej powieści są w jakiś sposób zranieni. Nie mamy tu podziału na złych i dobrych, szczęśliwych i nieszczęśliwych. Raczej na zadowolonych i niezadowolonych. Machado prezentuje nam róże postawy wobec przeciwności losu. Jest zagubiony, tchórzliwy Vasco. Bojący się świata, choć idealistyczny Xavier. Flor szukająca w gazetach całego zła. Pewna staruszka ze Szwajcarii, pełna pogody pomimo samotności i wypadku brata. W końcu Daniel, który choć obiektywnie rzecz biorąc, znajduje się w czarnej dziurze, ocenia swoje szczęścia na 8, a nawet 8,9. Wszyscy na swój sposób szukają szczęścia, ale nie wszyscy potrafią być zadowoleni z miejsca, w którym są tu i teraz:

(...) nie powinniśmy potrzebować złych dni, żeby cenić dni dobre, ta radość powinna zawsze istnieć, nie tylko w chwilach ulgi. Jednak jesteśmy skazani na tę obsesję zmieniania wszystkiego. Tu i teraz nigdy nie są odpowiednie, prowadzimy nieustającą walkę, niemożliwą do rozstrzygnięcia, bo nie akceptujemy mniej, bo zawsze chcemy więcej. [s. 311]

Narracja momentami jest nieco łopatologiczna, a wywody Daniela zbyt oczywiste, na zasadzie rzucania złotymi myślami - to do poprawy. Jednak samo przesłanie powieści jest ważne, mądre i wcale niebajkowe. Nie spodziewajmy się zakończenia w stylu: żyli długo i szczęśliwe. Albo: dobry uczynek zawsze do ciebie wróci. Raczej: warto być dla człowieka człowiekiem, nawet jeśli świat (lub nawet inny człowiek) jest ci wilkiem. Myślę, że to bardzo trudna myśl. 

Średni współczynnik szczęścia Davida Machado, tłum. Wojciech Charchalis, Wydawnictwo Wyszukane, Warszawa 2020.

04 sierpnia

Podsumowanie lipca: minirecenzje #2, góry, weltschmerz, design i więcej niszy

Podsumowanie lipca: minirecenzje #2, góry, weltschmerz, design i więcej niszy

Nie wkręcając się za bardzo w moje życie osobiste, mogę zdradzić Wam, że się dziwnie działo w lipcu (jeśli chcecie pominąć prywatę, zapraszam od razu do akapitu nr 2). Przez zabieganie, po rozpacz, spokój ducha i niepokój, samotność, tłum, rozradowanie i nowe zajawki, szukanie czegoś do roboty, odnawianie kontaktów i relaks. Wzięłam się za reorganizację pokoju, jeździłam na rowerze, ucząc się bycia samej, zacieśniałam więzy ze współstudentkami, planowałam nowe wyjazdy i łaziłam po beskidzkich chaszczach, czasem poza szlakami. Instagramowałam się, robiłam zdjęcia, czytałam dobre książki. Ograniczyłam filmy i seriale, z czego jestem dumna. Szukałam pracy, ale zbyt leniwie, żeby coś znaleźć. Może zbyt często zostawałam sam na sam z myślami. Było w tym miesiącu coś dla mnie bardzo odkrywczego - i nawet z takich małych, codziennych boleści wyciągnęłam, mam nadzieję, coś dobrego. Wolałabym jednak już przez ten huragan drugi raz nie przechodzić. 


Na blogu zadziało się właściwie niewiele: recenzja Włoskich szpilek, kolejny post o niszowych wydawnictwach oraz krótki tekst o tym, że cienkie książki są lepsze. Więcej dzieje się na Balladowym Instagramie i tam bardzo serdecznie Was zapraszam! Bardzo czuję tę formę, lepiej niż tę fanpagową, gdzie dużo to mnie nie ma... Więc wbijajcie na Instagrama! Tam na bieżąco piszę o swoich lekturowych wrażeniach. I jest tam też mój kot. Trochę roślin. Dziwne historie. Refleksje. Ale przede wszystkim książki! 

W lipcu szłam na swoje ilościowe książkowe rekordy, ale głównie dlatego, że miałam sporo czasu i sięgałam głównie po naprawdę malutkie pozycje, takie do 250 stron. Ale jakie! ♥ Wiele inspirujących książek, wiele przemyśleń na temat tego, jaka powinna być literatura. Jako że na blogu nie popisałam się ilością recenzji, choć o każdej przeczytanej w lipcu książce mogłabym napisać sporawego posta, dziś zapraszam Was do minirecenzji! Oto one! 9 KSIĄŻEK! Zwróćcie uwagę, ilu wśród nich jest polskich autorów. Poza tym nie przeczytałam w lipcu żadnej słabej książki! 


Nie zdążę Olgi Gitkiewicz
Mój chyba pierwszy przeczytany w życiu reportaż i pierwsza książka wydawnictwa Dowody na Istnienie (znów odsyłam do posta o niszowych wydawnictwach!). O komunikacji w Polsce. Z początku inspirująco i choć prosto, to odkrywczo: o tym, że pieszemu w życiu trudno, bo nikt go na tych pasach nie szanuje. Że rowerzystów się nie lubi, choć to im jest tak naprawdę źle, jak świśnie im koło ucha rozpędzona ciężarówka. Że mamy u nas do czynienia z "przymusem" posiadania auta, nawet jeśli mieszkamy w dużym mieście, gdzie wszędzie dałoby się dojechać autobusem. W końcu o wykluczeniu komunikacyjnym i miejscach, gdzie dawno pociągu czy busa nie widziano. Lekkie pióro, krótkie, wciągające rozdziały, ciekawa forma. Wszystko psuje się, gdy autorka zaczyna opowiadać o kolei - przywiewa nudą. Mimo to polecam! 

Opowiadania bizarne Olgi Tokarczuk 
Tak bardzo miłość! ♥ Po Biegunach i Podróży ludzi księgi - zupełnie nowa odsłona naszej noblistki. Zakochałam się w tych dziwacznych, zupełnie różnych od siebie historiach. Cofamy się w przeszłość, żyjemy teraźniejszością, wybiegamy w przyszłość. Poznajemy nowe rzeczywistości. Zielone dzieci żywiące się słońcem za czasów Jana Kazimierza. Człowiek, któremu pomoc odbiła się czkawką, choć ponoć był szychą. Mieszkające razem kobiety, którym nie wolno patrzeć sobie w oczy. Ktoś, kto widział skarpetki ze szwem idącym przez środek i okrągłe znaczki pocztowe. Niezniszczalne (?) ciało Monodikosa. Zmumifikowani święci. Moje ukochane opowiadanie - o synu, który po śmierci matki karmił się zostawionymi przez nią przetworami. I inni. Opowiadania bizarne (czyli dziwne, niezwykłe, śmieszne) działają na wyobraźnię, poruszają myśli. Przebiły w moich oczach i gustach Biegunów. I mam ochotę na więcej. 
Pan M. nie ma skłonności do górnolotnych określeń, zawsze zajmował się maszynami, jego umysł jest precyzyjny i pragmatyczny, dlatego nie używa słowa „szczęście”, ale raczej „satysfakcja”. [s. 109]
Rejwach Mikołaja Grynberga 
Moja druga (po Włoskich szpilkach) Nisza (znów odsyłam do posta o niszowych wydawnictwach!). Krótkie literackie wypowiedzi innych (fikcyjnych, prawdziwych?) o tym, jak widzą, odczuwają i przeżywają sytuację Żydów w Polsce. Obraz przez nie kreowany nie napawa optymistycznie. Czy naprawdę lepiej/łatwiej/dumniej jest nie być Żydem? Albo kryć się z tym? Co w ogóle oznacza "być Żydem"? I czemu to określenie tak bardzo piętnuje? Na te pytania nie znajdujemy u Grynberga odpowiedzi. Pisarz tyka kijem obszary, nie wiadomo dlaczego, wrażliwe. Robi to ustami swoich rozmówców, realnych czy też wyimaginowanych. Jak by nie było, brzmi to dość poważnie i niestety prawdziwie. Poza tym genialna proza! 
Są mili albo antypatyczni i wymagający. Bezkompromisowi i wrogo nastawieni bądź otwarci i współpracujący. Różni. Jak to ludzie. Jak to Żydzi. [s. 119]
Kobiety bez mężczyzn Shahrnush Parsipur
Książka irańskiej pisarki, w której to wyjątkowo mężczyźni pełnią role drugoplanowe. Realizm magiczny o kobietach postanawiające żyć same z sobą w jednym ogrodzie. Każda ma swoje, często traumatyczne, przeżycia z mężczyznami i pragnie spróbować żyć bez nich. Czy jednak im się to uda? Książka jest krótka, dziwna i wcale nie kreuje silnych, niezależnych postaci kobiecych. To niewiasty zagubione, niepewne i niedoskonałe. Polecam ciekawskim - dobra powieść, choć mnie z nóg nie powaliła (więcej o tej i innych książkach piszę na SWOIM INSTAGRAMIE, gdzie znowu GORĄCO WAS ZAPRASZAM, wcale nienachalna reklama). 


Grunt pod nogami ks. Jana Kaczkowskiego
Ks. Kaczkowski to niedawno zmarły na glejaka mózgu założyciel puckiego hospicjum, a ta książka to zbiór jego kazań i rekolekcji z czasu, kiedy wiedział, że nie zostało mu więcej niż kilka miesięcy życia. Choć z pozoru brzmi to smutno, dobijająco a może i niesprawiedliwie, lektura tchnie optymizmem, radością i wewnętrznym pokojem. Pokazuje, że nie o to chodzi, aby na Boga za chorobę się obrażać, że taka jest kolej życia. Że nie o to chodzi, aby całe życie z udręczeniem czekać na cud albo robić z siebie ofiarę i cierpiętnika. Kaczkowski pokazuje, jak ważne są szczere, piękne relacje z ludźmi i z Bogiem i jak wspaniałe potrafi być życie, jeśli nie tracimy dni na użalaniu się nad sobą. Nie jest to może lektura porywająca albo obowiązkowa dla każdego katolika. Proste prawdy, nieco inspiracji i motywacja do życia w radości i pokoju - niezależnie od sytuacji zewnętrznej. 

Szczeliny istnienia Jolanty Brach-Czainy
Esej filozoficzny z lat 60., w którym egzystencjalny konkret jest przyczynkiem do mówienia o życiu, sensie, dobru i złu. Wiele rzeczy, o których pisze autorka, mnie zainspirowało, zastanowiło, wprawiło w stan zadumania. Nie mogę jednak powiedzieć, że ze wszystkim bym się zgodziła - nie wiem, czy wynika to z niezrozumienia pewnych pojęć (choć Brach-Czaina pisze bardzo prosto) czy myśli. Szczególnie trudno zgodzić mi się z refleksjami w rozdziale Święte zło, gdzie autorka w jakiś sposób utożsamia zło z cierpieniem, a  dobro z przyjemnością i wręcz nie chce żadnemu z tych pojęć przyznać wartości negatywnej... W moim odczuciu już założenie jest błędne i dalej, na pewno też jako chrześcijance (zresztą - na tym tle widzę też niepełne zrozumienie wiary przez autorkę, choćby gdy pisze o grzechu jako buncie albo religii jako konstrukcie cenzurującym pewne doświadczenia, bez podania, a szkoda, jakiegoś przykładu), trudno było mi nie kręcić nosem. Ale nie o to chodzi, abyśmy się z każdą książką zgadzali - cieszę się, że w swoim umyśle mogłam wejść z autorką w dialog. Zdecydowanie bardziej lubiłam te fragmenty, w których refleksje autorki kręciły się wokół wiśni, porodu i ścierki, niż pojęć "większych", "wznioślejszych", gdzie łatwiej o puste hasła.
(...) nie można godzić się na rolę nieświadomego wyrobnika czynności egzystencjalnych. I w obronie własnej trzeba ścigać sens codzienności, jak przestępcę, który czyha w ukryciu. [s.79]
Copyfighter Łukasza Krakowiaka 
To zdecydowanie najbardziej wciągająca książka zeszłego miesiąca! Lekko i śmiało mówi o tym, jak powstaje reklama, w jakim środowisku, w jakiej atmosferze. Główny bohater i narrator jest copywriterem (podobnie zresztą jak przez wiele lat był nim Krakowiak), który próbuje się przebić, znaleźć sobie miejsce w branży. Z czasem robi się coraz dziwniej. Za żadne skarby nie czytajcie opisu na okładce, bo za dużo zdradza! 

Elizje Elizy Kąckiej 
Po Opowiadaniach bizarnych moje największe odkrycie zeszłego miesiąca. ♥ Króciuteńki zbiorek bajek-niebajek, w których królewny rozprawiają się z... językiem. To taka książka, którą chciałabym mieć na półce, by ciągle do niej wracać, odkrywać na nowo, obserwować kolejne niuanse i smaczki. Przepięknie wydana, dziwna, wspaniała - polecam fanom wszelkich literackich eksperymentów! 


Jak tam Wasz lipiec? Znacie któreś z przeczytanych przeze mnie książki? Macie coś do polecenia? 
Copyright © Ballady bezludne , Blogger