27 stycznia

Czy posiadanie własnego zdania jest możliwe? Czyli o presji, sile przyzwyczajenia i niepewności


Ludzie sobie mogą myśleć, co chcą, ale są w błędzie. Zawsze i wszędzie - są w błędzie. Rację mają Ci, którzy zgadzają się ze mną albo raczej - z którymi zgadzam się ja. Niektórzy są zbyt płytcy lub głupi, żeby dostrzec prawdę, inni błądzą, tamci znów są zbyt uparci, żeby zobaczyć pewne oczywistości. Ale ja? Mam rację i liczy się to, że ja o tym wiem - muszę za wszelką cenę pokazać innym, że mam rację. W końcu jestem odkrywcą, filozofem, myślicielem - doszłam/doszedłem do wniosków, o których inni po prostu nie wiedzą. Mam rację - bo tak myślę. Tylko jeśli ktoś się ze mną nie zgadza - czy przypadkiem on, tak naprawdę, nie myśli tak samo jak ja? Że się nie myli, a to ja jestem w błędzie? Czy nie wychodzi z tego samego założenia? Że musi pokazać mi swoją prawdę? 

Ale ile tych "prawd" może istnieć? Tyle, ilu jest ludzi? Miliardy prawd? A czy nie jest tak, że istnieje jedna prawda, a reszta to kłamstwa? A może każdy ma racji po troszku, a prawda leży gdzieś w środku, pomiędzy stronami sporu? Ej, a może żyjemy w wyimaginowanym świecie naszego umysłu, a ktoś/coś tam na górze śmieje się, słysząc nasze rozważania na temat wszechświata, myśli, życia? A jeśli jestem jedynym człowiekiem na Ziemi, a reszta to tylko wytwory mojej wyobraźni? Istnieje tylko to, co widzę? Gdzie szukać prawdy? Kto ją zna? Czy ja mogę ją poznać?

A czy mój gust - jest kwestią smaku, subiektywną oceną, a może czymś, co wcisnęło mi moje środowisko, osoby, z którymi się stykam, kultura? Czy w przypadku dwóch skrajnych opinii jedna może być prawdziwsza? Czy istnieje gust mniej lub bardziej wysublimowany? Czy można powiedzieć, że czyjaś opinia o, powiedzmy, dziele sztuki jest bardziej wartościowa? Czy można wyrobić w sobie smak? Czy lepiej podążać za modą, czy na siłę szukać własnego stylu, byle tylko się wyróżnić? Dopasować się do formy czy wyjść poza nią? Czym jest piękno - i czy można obiektywnie je ocenić? 

Co, jeśli jestem w błędzie i wszystko, co myślę i co czuję, jest fałszem? 

Tą oto serią pytań pseudofilozoficznych chciałabym naprowadzić Was na to, co zaprząta moje myśli w ostatnim czasie. Tylko proszę, nie zrozumcie mnie źle - w żadnym wypadku nie jest to post moralizatorski czy o jakiejkolwiek wartości poznawczo-odkrywczo-erudycyjno-logicznej, a jedynie zapis mnóstwa wątpliwości i pytań, na które odpowiedzi nie umiem znaleźć i które ciągle wpędzają mnie w dyskomfort, niepewność, wstyd i zażenowanie. Dzielę się tym po to, aby zobaczyć, czy też nachodzą Was czasem podobne myśli i czy też podobne zjawiska zauważacie. 

Chodzi mi głównie o to, co nazywa się własnym zdaniem. A raczej o to, czy coś takiego w ogóle istnieje i od czego twór ten jest zależny. Coraz częściej łapię się na tym, że popadam w skrajności na skrajność. Czytał ktoś może Ferdydurke? Jest to książka fascynująca i inspirująca, a z drugiej strony - wprowadzająca chaos. Mówi o tym, aby starać się wyjść poza formę, stworzyć coś własnego. Że sztuka powinna być wyjściem poza kanony, przyjęte wartości, mody i wzorce. Dążenia głównego bohatera do tego, aby znaleźć formę własną, kończą się jednak klęską - uświadamia sobie, że człowiek jest skazany na to, aby wchodzić ze schematu w schemat. Społeczeństwo narzuca reguły - jeśli chcemy żyć we wspólnocie ludzi, musimy przyjąć pewne "gęby". Po lekturze dzieła gombrowiczowskiego przeszłam przez dwa etapy: 1) zachwytu i całkowitej zgody na to, że trzeba wyzbyć się formy, 2) refleksji nad tym, że właściwie po co to robić? 

Tyle się teraz mówi: Bądź sobą! Szukaj własnej drogi! Nie bój się być inny! Nie przejmuj się tym, co mówią ludzie! Te wszystkie pozytywne filmy o dążeniu ścieżką swoich marzeń pomimo swojej odrębności, poradniki, jak być szczęśliwym i wierzyć w siebie... A z drugiej strony - sterta myśli, z którymi mamy się zgadzać, bo wszyscy tak robią (a my nie chcemy wyjść na głupich, nietolerancyjnych, zacofanych), mody, filmy, książki, które mają się nam podobać, rzeczy, które musimy posiadać, manipulacje, którymi obrzucają nas w kółko i ze wszystkich stron. Nawet ta moja paplanina w tym akapicie nie jest niczym nowym, bo ciągle się o tym słyszy. Stoimy na rozstaju dróg - chcemy być oryginalni (bo tak wskazują media) i nie chcemy za bardzo odstawać (bo tak wskazują media). Tak czy owak więzi nas forma. I strach. Spełniamy oczekiwania. 

Teraz to brzmi jak ponura wizja świata, w którym nie ma wolnej woli... Ale to jeszcze nie o to chodzi. Raczej o to, jak trudno być naturalnym. Nie, jeszcze o coś innego - czy tak się w ogóle da. Co to w ogóle jest - bycie sobą, posiadanie swoich opinii? 

Sama bardzo często łapię się na tym, że chcę się dopasować i pokazać siebie w jak najlepszej odsłonie, często kosztem tego, co tak naprawdę sądzę. Nie chcę być gołosłowna, więc podam przykład: rozmawiam z kimś, do kogo czuję swojego rodzaju respekt albo cichy szacunek, ale jest to osoba, z którą mam odmienne poglądy. I ta osoba wypowie się na jakiś temat, powiedzmy o kimś, kogo znamy, bardzo dosadnie - nie zgadzam się z tym, trochę kręcę nosem. Ta osoba próbuje mnie przekonać, a ja na to: w sumie masz trochę racji, w sumie się zgadzam, w sumie może i tak jest, choć wiem, że wcale tak nie myślę. Zadziałała presja. Innym razem łapię się na czymś przeciwnym - chcąc za wszelką cenę pokazać, że jestem od kogoś inna (choćby, że mam inny gust w kwestii literatury), w mocnych słowach mówię, że inni ludzie są tacy, ale ja jestem taka. W świętości swego zdania, myślę: jestem inna - jestem lepsza. Wywyższam się dlatego, że się różnię (choć tak naprawdę często złudnie). Niech tylko się jednak pojawi ktoś, kto skrytykuje tę moją opinię, tę moją "inność" poglądów, tracę rezon. 

I znowu pojawia się niepewność - mam rację, nie mam? Co pomyślą ludzie? Powinnam się tak obnosić ze swoim zdaniem? Czy lepiej potakiwać głową? A może nic nie mówić? Trzymać się kurczowo swego, czy przyjąć postawę sceptyczną? Założyć, że mogę się mylić? Po tych moich chaotycznych rozkminach często dochodzę do takich wniosków (ale nie zastrzegam sobie ich trafności, może to i głupie):

Kluczem do osiągnięcia spokoju ducha jest skromność. Założenie, że nie jestem pępkiem świata i nie muszę obnosić się ze swoją opinią/racją, jeśli wydaje mi się, że jest wyjątkowa (tym bardziej, że zazwyczaj okazuje się, że nie jest - często nieświadomie powtarzamy to, co usłyszymy w mediach, od innych ludzi, może przyjmujemy czyjąś postawę wobec życia, sądząc, że to nasza własna decyzja, nasze zdanie, nasza opinia, oryginalne podejście do zagadnienia. A tu klops - wleźliśmy w formę, czasem może bardziej nowoczesną, jak Młodziakowie). 

Kultura osobista - bo wyzywanie od najgorszych kogoś, kto z nami się nie zgadza, jest żenujące. A tym bardziej postawa wyższości i wyśmiewania: "Ci, którzy tego nie rozumieją, to głupcy. Nie wiem, jak można nawet tak myśleć. Tylko bezguściom się to podoba.". Naprawdę musimy zawsze uważać się za bogów, mędrców i strażnicę tego, co dobre i piękne? 

Wiem, że nic nie wiem, mówił Sokrates. Trzeba ciągle szukać prawdy, a nie zatrzymywać się na tym, co już wiemy. To jest tak: jeśli jeden człowiek przyjmie postawę, że to, co tam sobie w umyśle poukładał mu wystarcza i na tych wytworzonych przez siebie odpowiedziach będzie bazował w swoim życiu i przestanie szukać, to może się okazać, że jest mocno ograniczony i głosi pseudomądrości - to trochę jak internetowe trolle (wejdźcie na YT albo Filmweba i poczytajcie komentarze, idzie się załamać). Za to drugi człowiek, jeśli przyjmie postawę, że nigdy wszystkich rozumów nie zje, może nie mieć racji, może się mylić i będzie szukać, wciąż na nowo, odpowiedzi, to będzie też ciągle się rozwijał i odkrywał. Może dostrzeże fałsz tam, gdzie nie dostrzega go ten pewny swej wyższości i wiedzy. Najgorzej jest założyć, że już się co nieco wie, już się zna świat.

Pewnie nigdy nie pozbędziemy się gęb - tu udaję kogoś, tam kogoś innego, tu jestem taka, temu pokażę się inaczej. Moje opinie zmieniają się pod wpływem słów innych i samodzielnych refleksji, pod wpływem czasu. Nie jestem wolna od wpływów innych, ciągle daję sobą manipulować, nieświadomie. Ciągle chcę się wyróżniać, ale na tyle, by dalej stać w szeregu. Nie ma nic złego w tym, że się nie jest "innym", nie ma też nic złego w tym, że mało osób się z nami zgadza. Krytyka też nie jest zła - czy się z nią zgadzamy, czy nie - jeśli nie służy pokazaniu czyjejś wyższości. Nie bójmy się mówić, co sądzimy - ale nie bójmy się też zmieniać zdania. 

Wiem, jak to będzie - zaraz po opublikowaniu tego posta, będę żałować, że takie głupoty upubliczniłam (bo w większości to są głupoty, abstrakcja i paplanina bez ładu i składu), ale może ktoś z Was rzuci świeżym okiem i dostrzeże coś, czego nie dostrzegłam ja. Z pasją pisała dla Państwa Bebe - nastolatka zagubiona w chaosie myśli swoich i innych. 

PS. Zdjęcie ma niewiele wspólnego z tematem, ale jest cudowne!
PS2, Zapraszam także do wcześniejszego posta o filmach ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Ballady bezludne , Blogger